document.oncontextmenu=new Function("return false")

sobota, 16 marca 2019

Należy zawsze sprawdzić

Chciałem opisać moją przygodę łowiecką sprzed kilku lat jako przestrogę dla kolegów, którzy ulegają rutynie i doświadczeniu w ocenie skuteczności strzału. Po południu wybrałem się na polowanie. Pogoda była w łowieckiej terminologii "dobra". Odwilż, lekki deszczyk, nieprzyjemny wiatr. Ale pomimo tego miałem zamiar wziąć psa i flintę i pospacerować trochę granicą pól i lasów w poszukiwaniu jakiegoś lisa, albo sarenki.

Zostawiłem psa, który nie bardzo się kwapił do spaceru w taką pogodę, w samochodzie, a samochód w lesie i drogą wyszedłem na pola. W pola porośnięte oziminą z lewej strony wcinał się jęzor podmokłych nieużytków porośniętych sosną, olszą i brzozą. Szedłem granicą lasu i po chwili zauważyłem żerującą w polu sarnę. Chwyciłem lornetkę i zobaczyłem u sarny wyraźny fartuszek. Koźląt żadnych w okolicy nie zauważyłem, więc postanowiłem kozę strzelić. [/p][p]Koza spokojnie żerowała, dając mi na blat lewy bok. Odległość około 200 m, w miarę jeszcze jasno, wiatr dość silny, ale jednostajny wiejący z prawej strony na kulawy sztych w moim kierunku. Usiadłem za młodą sosenką na skraju lasu, położyłem dłoń w miejscu wyrastania gałęzi z pnia, przestawiłem lunetę na krotność 18 i wycelowałem. Broń tę mam przystrzelaną w punkt na 100 m gdyż strzelam z niej też na strzelnicy. Kaliber 223 remington, kula sako gamehead 3,56 g, wycelowałem ok 5cm ponad linię grzbietu nad środkiem kozy, biorąc poprawkę na opad kuli i wiatr, i strzeliłem.[/p][p]
Po strzale nie usłyszałem odgłosu uderzenia kuli w sarnę. Koza uniosła głowę do góry, przebiegła kilkanaście metrów kłusem klucząc to w prawo, to w lewo ciągle z uniesioną głową, po czym galopem uciekła w nieużytki i straciłem ją z oczu.[/p][p]
Pomyślałem, że pudło, ale ciekawość, gdzie trafiłem była silniejsza niż chęć dalszego polowania. Tym bardziej, że za kozą była lekka górka, a na ziemi leżał jeszcze śnieg, więc bez problemu znalazłbym krechę po kuli. Idąc na miejsce strzału, rozmyślałem, gdzie mogłem trafić... Czy sarna była aż tak daleko, że dałem za małe przewyższenie? Czy może była bliżej niż mi się zdawało i strzeliłem nad nią? - To w sumie bardziej prawdopodobne. [/p][p]Po chwili zorientowałem się, że wiatr na środku pola jest dużo silniejszy niż przy lesie. Czy mógł być tak silny, że całkiem zniósł moją kulę w lewo pomimo poprawki i strzeliłem przed kozą? Zobaczymy jak dojdę na miejsce strzału...[/p][p]Zanim doszedłem na miejsce strzału trafiłem na tropy "mojej" kozy, które zostawiła biegnąc po strzale w kępę nieużytków. I tu zdziwienie... Kropelka farby. Pomyślałem, że to niemożliwe, że to farba z kozy, do której strzelałem. Jednak po przejściu kilkunastu metrów dalej wzdłuż granicy nieużytku i z powrotem zorientowałem się, że tylko są tropy jednej sarny wychodzące z nieużytku na pola i z pól do nieużytku. Tropy z poprzednich dni skutecznie rozmył padający deszcz. Idąc pod sfarbowany trop i widząc kropelkę farby co kilka metrów pomyślałem, że może koza odgarniając śnieg, pod którym ukryta jest smaczna ozimina po prostu się skaleczyła. [/p][p]Moje rozważania przerwało dotarcie do miejsca, w którym było dużo więcej farby. Czyli jednak kozę trafiłem..? Nie, za dużo farby. Może ktoś inny tu strzelił coś przed kilkoma dniami, a teraz deszcz tak rozmył farbę? Jednak dokładne oględziny tego miejsca i widok wyraźnego kierunku "chluśnięcia" farbą i fragmentów świeżej ścinki upewniły mnie, że to jednak ja kozę trafiłem... [/p][p]No tak, tylko co teraz robić? Wiem, że sarnę trafiłem. Nie wiem tylko, gdzie dostała. Jest za ciemno, żeby to rozpoznać po kolorze farby. I w ogóle zaczęło robić się coraz ciemniej. Po ilości farby na miejscu zestrzału też trudno określić miejsce trafienia. Dużo farby daje trafienie w komorę, ale też jak kula przerwie duże naczynia krwionośne w mięśniach... [/p][p]Co robić? Czy iść po psa i puścić go na trop? Jeśli sarna jest osłabiona, to ją dojdzie i osaczy. Jeśli jednak to tylko obcierka, albo miękkie, to może sarnę przegonić, że będzie ona nie do podniesienia. A jeśli to obcierka to czy sarna padnie po niej za kilka godzin, albo chociaż osłabnie na tyle, że nie będzie uciekać psu? Czy może się wyliże i nic jej nie będzie? Poza tym z minuty na minutę robi się coraz ciemniej, a pójcie po psa to jest 200 m do ściany lasu, kolejne 200 m do samochodu i powrót. Razem 800 m. Czyli w śniegu jakieś 10 minut. Wtedy będzie już całkiem ciemno. [/p][p]
Postanowiłem pójść po tropie póki jeszcze coś widać. Tym bardziej, że praktycznie do nieużytku szedłem pod swój trop. Tylko, że tym razem musiałem jeszcze dokładniej analizować ślady farby na śniegu. W ten sposób powinienem zorientować się jak sarna została trafiona. Latarka też została w samochodzie, więc przyświecając sobie telefonem komórkowym ruszyłem po tropie. Kropelka farby była co kilka metrów, po może 15 metrach znalazłem fragment ścinki. Czyżby jednak obcierka? [/p][p]Cóż, poszedłem dalej żeby się upewnić. Od momentu, kiedy sarna zaczęła biec galopem farby było jeszcze mniej. Przed nieużytkiem był rowek, a przed nim wyraźne ślady odbicia racicami. Pomyślałem, że koza musiała mieć jeszcze w sobie dużo siły skoro tak przeskoczyła rowek. Za rowkiem jednak szybko upewniłem się, że koza musi leżeć niedaleko. [/p][p]W miejscu, w którym sarna wylądowała po skoku, nie było już kropelek farby, tylko jakby ktoś śnieg polał farbą z konewki... Szedłem dalej po tropie, może jeszcze 20-25 metrów, aż doszedłem "moją" kozę. Leżała zwinięta w kłębek pod młodą sosenką jakby spała. Była jednak martwa. Kula trafiła na wysoką komorę i przeszła na wylot przez płuca. Kręgosłupa nie naruszyła, więc obyło się bez przymusowego kupowania tuszy, żeby nie odstawiać sztuki do skupu w drugiej klasie. Radowało mnie to tym bardziej, że zamrażalkę mam zaopatrzoną w sarninę. Była to stara jałowa koza, której krzywa linii życia szła już mocno w dół. [/p][p]Z jednej strony zrobiło mi się dziwnie przykro, bo jednak żyjąc w tym łowisku przez 9-10 lat, musiała zostawić tu kawał swojej historii i mnóstwo potomstwa, które być może nawet strzelałem i konsumowałem. A może dała jakiegoś przyszłościowego, a później łownego, rogacza? Musiała być przecież silną kozą, skoro się tak długo uchowała. Z drugiej strony - to właśnie kozy, które nie dają już potomstwa, powinniśmy pozyskiwać w pierwszej kolejności. Tym bardziej miałbym kaca moralnego gdybym jej nie podniósł.

piątek, 29 stycznia 2016

Dwa polowanka na wabia



Usiadłem na ambonie przy polach spodziewając się dzików wychodzących na świeżo skoszone ścierniska. Chwilę po zachodzie słońca około 250m z prawej strony wyszedł lis i sznurował prostopadle od ściany lasu. Nie miałem zamiaru do niego strzelać, ale chciałem zobaczyć jak zareaguje na „cmoknięcie” ustami imitujące pisk myszy. Wystawiłem głowę przez okienko ambony i cmoknąłem. Lis się zatrzymał i spojrzał w kierunku ambony. Spojrzałem na niego przez lornetkę ciekawy co zrobi. Nie miałem wielkiej nadziei, że go przywabię, a jednak.. Lis ile sił w stawkach zaczął pędzić w kierunku ambony. Chwyciłem za aparat i chciałem mu zrobić zdjęcie. Pstryknąłem jedno czy dwa, bardzo kiepskiej jakości zdjęcia i podjąłem decyzję, że lisa jednak strzelę. Około 60m od ambony zaczynało się wysokie zboże, w które jeśli by wbiegł, nie zauważyłbym go. Chwyciłem sztucer, wycelowałem i czekałem kiedy lis przystanie. Przystanął ok 80m od ambony i spojrzał na nią, a wszystkie jego mięśnie zdawały się być napięte do granic możliwości, aby w razie niebezpieczeństwa, jak najszybciej mógł uciec. Napiąłem przyspiesznik, domierzyłem na komorę i delikatnie ściągnąłem spust. Jeszcze w huku usłyszałem charakterystyczne „chlap” potwierdzające, że lisa trafiłem i przez lunetę dostrzegłem, że rozpłaszczył się na środku pola.





Pewnej styczniowej pełni wybrałem się zapolować na dzika na nęcisku. Usiadłem na ambonie ustawionej przy śródleśnej łączce, na której zlokalizowane było nęcisko. Do nęciska miałem około 60m, łąka miała podobną szerokość. Dookoła otulały ją starodrzewy sosnowe, mocno podszyte świerkiem i jałowcem. Po dwóch godzinach oczekiwania na zwierzynę zaczęła mnie ta zasiadka nużyć. Z kieszeni wyciągnąłem wabik(billika) na lisa, imitujący kniazienie zająca. Zawabiłem, kilka razy wydobywając dźwięk z wabika, licząc, że może jakiś myszkujacy po lesie lis da się na moje wabienie nabrać. Po chwili nie lis, a trzy dziki zbliżyły się z prawej strony na skraj lasu. Dziczym zwyczajem na chwilę przystanęły, po czym ruszyły na nęcisko.
Dwie sztuki były większe, jedna mniejsza. Wystawiłem lufy drylingu przez okienko, wycelowałem do najmniejszej sztuki, naciągnąłem przyspiesznik i już miałem pociągnąć za spust, kiedy obraz w lunecie mi się dziwnie rozmył.
- Co jest? - Pomyślałem, lekko się zdenerwowawszy.
Drżącymi z emocji rękoma schowałem broń i... rękawem swetra - wiem, wiem, to karygodne - zacząłem przecierać okular lunety. Złożyłem się ponownie, obraz miałem wyraźny. Wycelowałem w dzika, a ten w ułamku sekundy znów się rozmył.
- K... mać, co jest do cholery? - wtedy już naprawdę zacząłem się denerwować, bo nie wiedziałem, czy na lunetę chucham, czy może jest jakaś delikatna mgła, której nie widać gołym okiem. Wytarłem okular i chcąc wystawić lufy przez okienko stuknąłem nimi o daszek ambony. W ułamku sekundy dziki prysnęły do lasu. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego okular zaparował w momencie celowania. Być może za pierwszym razem na niego niechcący chuchnąłem, ale za drugim na pewno nie. Może po dwóch godzinach na mrozie oczy zaczęły mi łzawić podczas większego wysiłku jakim jest celowanie. Łzy o temperaturze 36st, po wypłynięciu na temperaturę -20st może zwyczajnie wyparowały na okular? Nie wiem. No i druga ciekawostka... Czy dziki szły na mój wab licząc na ciepły posiłek świeżo padłego zająca, czy był to przypadek?



środa, 9 grudnia 2015

Łania daniela ranna w nogę.

Dziś spacerując po łowisku spotkałem kilka danieli. Jedna z łań miała ranę na nodze prawdopodobnie po wnyku. Strzeliłem ją zmniejszając tym cierpienia.

sobota, 17 października 2015

Daniele - łania i cielę.

Łania i cielę daniela. Najpierw słabsza z łań, potem słabsze z cieląt. Nie był to dublet bo strzały nie padły bezpośrednio po sobie.

Dublet do łań daniela.

Dublet do łań daniela na dość znaczną odległość. Pierwsza strzelana z około 190m, druga trochę bliżej.

poniedziałek, 18 maja 2015


Film z upolowania mojego ostatniego kozła. Siedzieliśmy we dwóch w malutkiej ambonie. Do tego mieliśmy jeszcze rozstawiony statyw z aparatem. Trzeba było się solidnie nagimnastykować, żeby strzelić. Rogacz dostał na lekko spóźnioną komorę, padł za widocznym stosem papierówki. Strzelałem ze sztucera w kalibrze 30-06, kulą SP 11,7g na odległość około 120m.