document.oncontextmenu=new Function("return false")

piątek, 29 stycznia 2016

Dwa polowanka na wabia



Usiadłem na ambonie przy polach spodziewając się dzików wychodzących na świeżo skoszone ścierniska. Chwilę po zachodzie słońca około 250m z prawej strony wyszedł lis i sznurował prostopadle od ściany lasu. Nie miałem zamiaru do niego strzelać, ale chciałem zobaczyć jak zareaguje na „cmoknięcie” ustami imitujące pisk myszy. Wystawiłem głowę przez okienko ambony i cmoknąłem. Lis się zatrzymał i spojrzał w kierunku ambony. Spojrzałem na niego przez lornetkę ciekawy co zrobi. Nie miałem wielkiej nadziei, że go przywabię, a jednak.. Lis ile sił w stawkach zaczął pędzić w kierunku ambony. Chwyciłem za aparat i chciałem mu zrobić zdjęcie. Pstryknąłem jedno czy dwa, bardzo kiepskiej jakości zdjęcia i podjąłem decyzję, że lisa jednak strzelę. Około 60m od ambony zaczynało się wysokie zboże, w które jeśli by wbiegł, nie zauważyłbym go. Chwyciłem sztucer, wycelowałem i czekałem kiedy lis przystanie. Przystanął ok 80m od ambony i spojrzał na nią, a wszystkie jego mięśnie zdawały się być napięte do granic możliwości, aby w razie niebezpieczeństwa, jak najszybciej mógł uciec. Napiąłem przyspiesznik, domierzyłem na komorę i delikatnie ściągnąłem spust. Jeszcze w huku usłyszałem charakterystyczne „chlap” potwierdzające, że lisa trafiłem i przez lunetę dostrzegłem, że rozpłaszczył się na środku pola.





Pewnej styczniowej pełni wybrałem się zapolować na dzika na nęcisku. Usiadłem na ambonie ustawionej przy śródleśnej łączce, na której zlokalizowane było nęcisko. Do nęciska miałem około 60m, łąka miała podobną szerokość. Dookoła otulały ją starodrzewy sosnowe, mocno podszyte świerkiem i jałowcem. Po dwóch godzinach oczekiwania na zwierzynę zaczęła mnie ta zasiadka nużyć. Z kieszeni wyciągnąłem wabik(billika) na lisa, imitujący kniazienie zająca. Zawabiłem, kilka razy wydobywając dźwięk z wabika, licząc, że może jakiś myszkujacy po lesie lis da się na moje wabienie nabrać. Po chwili nie lis, a trzy dziki zbliżyły się z prawej strony na skraj lasu. Dziczym zwyczajem na chwilę przystanęły, po czym ruszyły na nęcisko.
Dwie sztuki były większe, jedna mniejsza. Wystawiłem lufy drylingu przez okienko, wycelowałem do najmniejszej sztuki, naciągnąłem przyspiesznik i już miałem pociągnąć za spust, kiedy obraz w lunecie mi się dziwnie rozmył.
- Co jest? - Pomyślałem, lekko się zdenerwowawszy.
Drżącymi z emocji rękoma schowałem broń i... rękawem swetra - wiem, wiem, to karygodne - zacząłem przecierać okular lunety. Złożyłem się ponownie, obraz miałem wyraźny. Wycelowałem w dzika, a ten w ułamku sekundy znów się rozmył.
- K... mać, co jest do cholery? - wtedy już naprawdę zacząłem się denerwować, bo nie wiedziałem, czy na lunetę chucham, czy może jest jakaś delikatna mgła, której nie widać gołym okiem. Wytarłem okular i chcąc wystawić lufy przez okienko stuknąłem nimi o daszek ambony. W ułamku sekundy dziki prysnęły do lasu. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego okular zaparował w momencie celowania. Być może za pierwszym razem na niego niechcący chuchnąłem, ale za drugim na pewno nie. Może po dwóch godzinach na mrozie oczy zaczęły mi łzawić podczas większego wysiłku jakim jest celowanie. Łzy o temperaturze 36st, po wypłynięciu na temperaturę -20st może zwyczajnie wyparowały na okular? Nie wiem. No i druga ciekawostka... Czy dziki szły na mój wab licząc na ciepły posiłek świeżo padłego zająca, czy był to przypadek?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz