document.oncontextmenu=new Function("return false")

sobota, 20 września 2014

Lato 2009. Nowy dryling i pierwszy rogacz strzelony z niego.

Kolega zadzwonił do mnie, że jego ojciec chce sprzedać swój dryling. Od razu odpowiedziałem, że go kupię, gdyż już od dłuższego czasu miałem na niego „chrapkę” i przy każdej okazji jak go widziałem przypominałem koledze, że jakby ojciec chciał dryling sprzedać to niech mnie powiadomi. Porozumieliśmy się co do ceny i poprosiłem tylko, żeby poczekał, aż sprzedam swój stary dryling. Dałem więc ogłoszenie i szybko sprzedałem swoją Fortunę pierwszemu klientowi jaki się odezwał. Pojechaliśmy na strzelnicę i myśliwy strzelił dwie kule na 100m na szerokość paznokcia... Przyznam się, że trochę się tej próby obawiałem. Nie o jakość drylinga, bo tej byłem pewien. Tylko o jakość strzelca, który być może pociapie całą tarczę bez żadnego skupienia, a potem będzie myślał, że dryling sieje po tarczy. Ten strzelec, widać było, że „z niejednego pieca chleb jadł” i strzelił dwie kule po mistrzowsku w czarne kółko na środku tarczy. Po wypróbowaniu drylinga nawet się specjalnie nie targował. Widać było, że broń przypadła mu do gustu. Zaproponowałem, że obniżę cenę z ogłoszenia o jego koszty podróży do mnie. Zgodził się, zapłacił, i „Fortunkę” zabrał. Trochę mi było jej szkoda, bo kilka lat razem przepolowaliśmy i w zasadzie dopiero się poznawaliśmy, a tu trafił mi się ten Merkel, który był prawie dwadzieścia lat młodszy i nosił dużo mniejsze ślady użytkowania. Miał w mojej ocenie tylko jedną wadę, lufy śrutowe miał w kalibrze dwanaście, a ja zdecydowanie wolę w broni kombinowanej mniejszy kaliber. Mój stary dryling miał lufy śrutowe w kalibrze szesnaście i to był według mnie optymalny kaliber do tego rodzaju broni. Broń w kalibrze 16/70 była lżejsza, a ładunek śrutowy i breneka zdawały się, przy krótszych lufach lepiej bić niż z dwunastki. Lufy kulowe w obu były takie same – 7x65R, co mi też nie do końca odpowiadało bo z uwagi na polowania zbiorowe, wolałbym kaliber 8x57JRS. No, ale cóż. W broni, która ma już dzieści lat nie ma co wybrzydzać. Jak jest w dobrym stanie technicznym i wizualnym, a do tego w przystępnej cenie, to trzeba brać. Wyrejestrowałem stary dryling, wziąłem promesę na nowy i udałem się do kolegi. Po „dobiciu targu” wracałem do siebie nie mogąc się doczekać, kiedy przetestuję nową broń w łowisku. Jeszcze tego samego dnia zapisałem się na polowanie. Najpewniejszą zwierzyną do spotkania był rogacz, więc zapisałem się w rejon na granicy pól i lasu, gdyż tam była większa pewność spotkania saren. Pod wieczór wybrałem się zatem w łowisko, a że w danym rejonie nie było żadnej ambony to usiadłem na skarpie porośniętej jabłoniami i tarniną, które dawały mi schronienie. Skarpa nie była wysoka. Kilka metrów. Rozdzielała pole, które było powyżej od łąki znajdującej się poniżej i ciągnęła od lasu do jeziora na długości 300, może trochę więcej, metrów. Usiadłem tak w jednej trzeciej odległości od strony jeziora i dwóch trzecich od lasu. Widok stamtąd miałem bardzo dobry na łąkę przede mną, ciągnącą się od lasu. Trzciny od strony jeziora, z których mógł wyjść rogacz, lis, ale również dzik. I pola za łąką, które ciągnęły się pagórkowatym terenem przez kilkaset metrów. Pola za skarpą na której siedziałem miały szerokość około 200 metrów i przylegały do wsi, więc z tamtej strony się nie spodziewałem zwierzyny. W chwilę po tym jak usiadłem zauważyłem dwie sarny w polach przede mną, w odległości ponad 300 metrów. Już z daleka rozpoznałem starego kozła, którego głowa była cała siwa. Nie widziałem tylko co dokładnie nosi na tej głowie. Był to okres rui i kozioł ganiał kozę w tę i z powrotem po polu. Obserwowałem sobie sarnie zaloty, których bohaterowie coraz bardziej zbliżali się do mojego stanowiska. Na otwartą przestrzeń jednak nie chciały wyjść. Biegały tak w kółko aż koza przestała uciekać i.. zaczęły kopulować. Jakoś dziwnie się poczułem. Parka się oddaje miłosnym uciechom, a ja dybię na kawalera, żeby go zastrzelić. Gdzie tu męska solidarność? Ale za to jaką piękną śmiercią by umarł jakbym strzelił kiedy by był na partnerce... Po wieczornym seksie obie sarny położyły się w zbożu i spektakl się zakończył. Czekałem dalej. Słońce już powoli chyliło się ku zachodowi i nastawał taki czas na wieczornej zasiadce, w którym zaczyna się coś dziać. Zlustrowałem przez lornetkę trzciny, czy przypadkiem nie zabłąkał się tam jakiś czarny grzbiet. Potem pola za łąką. Potem pola za mną, chociaż i tak nic od nich raczej by nie podeszło, a już na pewno w tamtym kierunku nie mogłem strzelać, to jednak na polowaniu nader często zwierzyna podchodzi od strony, z której się jej nikt nie spodziewa. Poza sarnimi „Romeem i Julią”, którzy leżeli w zbożach przede mną nic więcej nie widziałem. Gdy tarcza zachodzącego słońca zaczynała powoli znikać za horyzontem koza podniosła się, a chwilę po niej kozioł. Obie sarny zaczęły żerować i przesuwały się powoli w kierunku łąki. Miałem nadzieję, że dojdą tam zanim jeszcze zrobi się ciemno, żebym mógł ocenić co dokładnie kozioł nosi na głowie. Bo zdawało mi się, że jest starym, słabym szóstakiem, którego odnogi nie mają trzech centymetrów, więc można go strzelić jako szydlarza. Takiego go też widziałem. Na łąkę w odległości około 180 metrów wyszła koza, a chwilę po niej rogacz. Stanął idealnie na blat. Po sylwetce oceniłem, że jest już w mocno zaawansowanym wieku, a na siwej głowie nosi szydła. To znaczy prawie szydła, czyli odnogi krótsze niż 3cm. Oparłem dłoń z bronią o jabłonkę i przymierzyłem grubym, mało precyzyjnym krzyżem nr 1 na komorę kozła. Naciągnąłem przyspiesznik, domierzyłem jeszcze dokładniej i leciutko zacząłem naciskać na spust. Strzał zaskoczył mnie, a ciężki dryling z dużą i ciężką lunetą miękko pchnął w ramię. Kozioł padł jak rażony piorunem, i nim przegrzmiało echo strzału usłyszałem bardzo głośne i wyraźnie klaśnięcie kuli. Przyznam, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony efektem pierwszego strzału z tej broni. Poszedłem do kozła i nogi trochę ugięły mi się w kolanach. Od razu zauważyłem, że jakby nie mierzyć to mniej niż trzy centymetry odnogi na tych parostkach nie mają. A ja miałem odstrzał na kozła selekcyjnego w pierwszej klasie wieku. Zdziwiło mnie też miejsce trafienia, bo kozioł dostał na miękkie, a ja celowałem na komorę, jakieś pół metra w prawo. No i zdziwiło mnie też samo jego zachowanie przy takim trafieniu, bo kozioł padł jak przy strzale w kark. Obawiałem się, że kula przestrzeliła kręgosłup i tusza pójdzie w drugiej klasie. Ale podczas patroszenia stwierdziłem, że kręgosłup jest cały, kula przeszła tylko przez jelita. Rozważając później na ten temat z kolegami doszliśmy do wniosku, że kula na tę odległość wytraciła znacznie swoją prędkość i lepiej oddała energię, która jeszcze była na tyle duża, że powaliła rogacza w ogniu. Ot taka optymalna odległość, na której kula jest już nie za szybka i jeszcze nie za słaba. Inaczej wyjaśnić się tego nie dało. Spakowałem rogacza do bagażnika i zawiozłem do skupu. Dzień później wypreparowałem łeb, parostki po następnym dniu ważyły jeszcze ponad 400 gram, a u nas w okręgu dla uznawania rogacza za łownego przyjęto wagę powyżej 350 gram. Po starciu uzębienia wiek kozła oceniłem na dziewięć lat. Szybko zapomniałem o tym, że trafiłem go na miękkie, zresztą nawet bym nie pomyślał, że to nie z mojej winy. Jako, że z tym drylingiem miałem zamiar popolować trochę dłużej niż trzy lata, bo tyle miałem poprzedni dryling, przed sezonem polowań zbiorowych podjąłem decyzję o zmianie lunety ze stałej na nastawną. Rusznikarz od razu się mnie spytał jak mogłem z tego zestawu trafiać, przecież cały montaż „chodzi”. Zdziwiło mnie to, bo pamiętam jak rok wcześniej kolega zawoził dryling do rusznikarza, żeby właśnie usunął luzy na montażu hakowym. Cóż, widać nadszedł jego czas. Zmieniłem montaż na obrotowy i lunetę na nastawną 1,5-6x42, bardzo okazyjnie kupioną i.. nawet pomyślałem sobie żeby dryling sprzedać z zyskiem. Jednak tego nie zrobiłem i służy mi on do dzisiaj. A z każdym rokiem coraz bardziej się do niego przyzwyczajam, coraz lepiej mi się z nim poluje i po tych kilku latach muszę powiedzieć, że on bardzo lubi zwierzynę trofealną. Ona jego już znacznie mniej…

2 komentarze:

  1. Gratuluję przygody i trofeum, ale chyba zakonczyło się na "czerwono"?

    OdpowiedzUsuń