document.oncontextmenu=new Function("return false")

sobota, 20 września 2014

Zimowy dublecik

Pewnej grudniowej soboty wybrałem się na polowanie zbiorowe, które z racji niesprzyjającej aury zostało odwołane. Postanowiłem zapolować indywidualnie i zostać w łowisku do niedzieli. Pomimo padającego deszczu objechałem obwód od nęciska do nęciska, próbując wytropić na którymś dzika, którego potrzebowałem na święta. W końcu na jednym były świeże ślady żerowania dzików. Postanowiłem tam zasiąść. Usiadłem na ambonie jeszcze za dnia, około 15.00. Niestety żaden zwierz nęciska tego wieczoru nie odwiedził. Wytrzymałem do 22.00 i pojechałem na kwaterę. Na kwaterze byłem sam, na tydzień przed wigilią koledzy myśliwi, za pewne, zajmowali się poważniejszymi sprawami niż polowanie. Spać mi się w ogóle nie chciało, ale byłem przemarznięty. Zaparzyłem sobie herbatę i zaczytałem się w lekturze książki ojca mojego kolegi o zespole rockowym, w którym grał w latach '70. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem, bo obudziłem się rano, z książką przy poduszce i filiżanką niewypitej herbaty na stoliku. Po śniadaniu wyruszyłem na polowanie, mając nadzieję na spotkanie ze zwierzyną płową lub lisem. Pogoda była tak samo paskudna jak poprzedniego dnia, czyli w myśliwskiej nomenklaturze – dobra... Szedłem lasem w kierunku nęciska, oddalonego o około pięć kilometrów nie spotkawszy po drodze żadnej zwierzyny do odstrzału. Minąłem, co prawda, sarny. Ale były to dwa rogacze i koza z jednym, mocnym koźlęciem. Nacieszyłem więc oczy i poszedłem dalej, co nie umknęło ich uwadze i spłoszyły się, i oddaliły na bezpieczną odległość. Gdy doszedłem do nęciska zauważyłem, że w nocy dziki były. Cóż, zatem prawdopodobnie przychodzą codziennie – pomyślałem. Pewien tego, że dziki w nocy przyjdą na nęcisko, wróciłem szybko na kwaterę, aby odpocząć przed nocną zasiadką. Znowu zasiadłem na ambonie około 15.00, po około godzinie ściemniło się, a po następnej przez chmury, nieśmiało zaczął prześwitywać księżyc. W lesie już prawie śniegu nie było, ale zbuchtowane nęcisko, nawet gołym okiem odcinało się wyraźnie na tle gleby, pokrytej skąpym, borowym runem. Minęła godzina... dwie... Z nudów zacząłem liczyć przejeżdżające, na oddalonej o kilkaset metrów drodze, samochody. Słychać było wyraźnie czy jedzie osobówka, czy ciężarówka, czy wolno, czy szybko i czy z prawa na lewo, czy z lewa na prawo. Nie pamiętam ile ich naliczyłem, ale i tak ta czynność mi się też znudziła. Dalej siedziałem więc i po prostu patrzyłem w nęcisko. Minęła chyba kolejna godzina i usłyszałem „coś” z lewej strony, po czym, prawie natychmiast zauważyłem dzika, idącego bez krzty ostrożności, prosto na nęcisko. W tym samym czasie spod ambony wyszedł drugi dzik i szedł wzdłuż nęciska, w kierunku pierwszego, który już zaczął smakowicie pałaszować swoją „ostatnią wieczerzę”. Bliżej miałem do drugiego dzika, ale pierwszy był ustawiony do mnie bokiem, więc postanowiłem jego strzelić. Cichutko wystawiłem lufę sztucera przez okienko ambony, wycelowałem na komorę, naciągnąłem przyspiesznik i nacisnąłem na spust. Huk wystrzału, w tym otoczonym jałowcami leśnym zaułku, był tak ogromny, że po strzale mi w uszach dzwoniło jakbym strzelał ze sztucera pierwszy raz w życiu. Jeszcze „w huku” przeładowałem i usłyszałem trzaskanie gałęzi na prawo od nęciska. Nie wiedziałem, czy dzika trafiłem czy nie, choć z odległości 40m powinienem trafić. No, ale zawsze jest jakieś „ale”... Z emocji całkowicie zapomniałem, że mam lornetkę, i przez lunetę próbowałem dostrzec czy strzelany dzik leży na nęcisku. Miałem wrażenie jakby „coś” leżało, ale nie byłem pewien, czy rzeczywiście leży, czy tylko widzę to co chcę zobaczyć. W tym momencie usłyszałem, że trzaski pękających gałęzi z prawej strony, zbliżają się coraz bardziej w moim kierunku. Zwierz jednak nie szedł na nęcisko, tylko chciał obejść je za amboną. Usiadłem okrakiem na ławce, aby móc ewentualnie strzelić do dzika za amboną, która na szczęście nie była zamykana drzwiami. Dzik przyszedł za amboną na odległość około 10m. Zobaczyłem go przez wejście, i aby móc strzelić, wykręciłem się jeszcze bardziej w prawo, siedząc nadal okrakiem na ławeczce. Jako, że jestem praworęczny, pozycja do strzału była całkowicie nienaturalna. Jak tak huknąłem do tego dzika to aż mi coś w kręgosłupie chrupnęło od odrzutu broni. Dzik uciekł, głośno łamiąc gałęzie i krzewy podszytu. Zszedłem z ambony i poszedłem zobaczyć efekt pierwszego strzału. Od razu, gdy zaświeciłem latarką, zobaczyłem bryłę czarnego zwierza leżącą na środku nęciska. Jak stał, tak został, nie robiąc ani kroku. Wróciłem za ambonę sprawdzić efekt drugiego strzału. W miejscu gdzie stał dzik znalazłem trochę ścinki, ale ani kropelki farby. Przeszedłem jego tropem kilkanaście metrów, nie znajdując ani kropli farby. Tropienie utrudniał też prawie całkowity brak pokrywy śnieżnej. Zadzwoniłem po kolegę i poprosiłem, aby przyjechał z psem, gdyż byłem prawie pewien, że dzika trafiłem. Czekając zająłem się patroszeniem pierwszego dzika. Kula przeszyła go na wylot przez obie łopatki. Nie dałem rady ściągnąć go z nęciska „siłą rąk”, podjechałem więc samochodem i aby się nie zakopać, zaczepiłem dzika do linki holowniczej i w ten sposób ściągnąłem do drogi. Usiadłem sobie na masce, oparłem się plecami o przednią szybę jakbym leżał na leżaku w słoneczny dzień, i zapaliłem papierosa. Spojrzałem na komórkę i dopiero teraz zauważyłem, że jest już grubo po dwudziestej pierwszej. Kolega, co prawda nic złego nie powiedział na to, że tak późno do niego dzwonię w niedzielę. No, ale cóż. Do 22.00 przecież można dzwonić... Przyjechał po kilkunastu minutach i od razu zaczął od tego, że chyba mnie „pogieło” i takie tam... Czyli jednak był trochę zły. Cóż, ja też bym na jego miejscu był... Głupio mi się trochę zrobiło, ale co się stało to się nie odstanie. Mogłem polowanie odpuścić około osiemnastej i zdążyć jeszcze do domu o normalnej porze... No, ale nie odpuściłem i mam prawdopodobnie dwa dziki i prawie trzy godziny jazdy samochodem, a na 7.00 muszę być w pracy... Krótko streściłem mu całą sytuację i puścił swojego posokowca na trop. Pies, jak po sznurku, doszedł do dzika, leżącego około sto metrów od miejsca strzału. Kula trafiła go na niską, przednią komorę. Dzikami się podzieliliśmy. Oba ważyły po 50kg, ot takie przelatki. W domu byłem około drugiej w nocy i padłem spać jakby ktoś mnie wyłączył jakimś niewidzialnym przyciskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz